Mimo że klauzula obejścia prawa podatkowego obowiązuje ponad dwa miesiące, do tej pory nie zapadły żadne decyzje w odniesieniu do konkretnych firm. Minister finansów ogłosił jednak, że widzi już pozytywne efekty zmian. To wyższe niż przed rokiem wpływy z tytułu CIT, choć nie wiadomo z całą pewnością, jak sprawa będzie wyglądać w końcu roku podatkowego.

CIT, a właściwie luka budżetowa związana z tym podatkiem, była jednym z głównych powodów wprowadzenia klauzuli, mimo że w ordynacji podatkowej od lat obowiązują przepisy art. 199a mówiące, że organ podatkowy dokonując ustalenia treści czynności prawnej, uwzględnia zgodny zamiar stron i cel czynności, a nie tylko dosłowne brzmienie oświadczeń woli złożonych przez strony. Kolejny paragraf tego samego artykułu mówi natomiast wprost, że jeżeli pod pozorem dokonania czynności prawnej dokonano innej czynności prawnej, skutki podatkowe wywodzi się z tej ukrytej czynności. W praktyce jest to skrócona wersja obowiązującej od 15 lipca 2016 roku klauzuli obejścia prawa podatkowego, która to wersja także gwarantowała możliwość łatania luki w CIT. Przez lata z niej jednak nie korzystano, a luka rosła pod nosem kolejnych rządów. Co ciekawe, art. 119b. § 1 pkt 5 klauzuli, mówiący że jeżeli zastosowanie innych przepisów prawa podatkowego pozwala na przeciwdziałanie unikaniu opodatkowania, przepisów definiujących sztuczny sposób działania - czyli sens całej klauzuli, którym jest walka z unikaniem opodatkowania (art. 119a) nie stosuje się. W praktyce oraz w odniesieniu do obowiązującego od dawna art. 199a, taki zapis tworzy sytuację, w której klauzula będzie blokowała samą siebie.  Skoro podstawa do walki z uchylaniem się od podatku już była, po co uchwalano podobne przepisy drugi raz?

Nie jest tajemnicą, że obok próby naprawiania skandalicznego deficytu w CIT, zmiany wymusiły także międzynarodowe instytucje, m.in. Komisja Europejska, która naciskała na dostosowanie polskich regulacji do standardów unijnych. W większości państw europejskich bardziej lub mniej szczegółowe klauzule obowiązują od lat, jednak wbrew temu, na co liczy polski rząd, nie wyeliminowały one mechanizmów optymalizacyjnych. Doprowadziły raczej do ucywilizowania tych procesów, które choćby we Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii cieszą się dużą popularnością.

W krajach bardziej rozwiniętych gospodarczo legalne formy obniżenia kosztów w firmach, jakimi są także podatki, to rzecz całkowicie normalna i samo korzystanie z optymalizacji nie jest demonizowane tak jak w Polsce. Mowa oczywiście o działaniach legalnych, te niezgodne z prawem są zwalczane z pełną determinacją, co jest działaniem pożądanym, bo gwarantuje praworządność i zdrową konkurencję. W Polsce widzimy natomiast bardzo ciekawe zjawisko, gdzie wmawia się przedsiębiorcom, że każda optymalizacja jest zła i nielegalna. Stoi za tym głęboko zakorzenione przekonanie ustawodawcy, że podatki należy płacić w takiej wysokości, w jakiej aktualnie życzą sobie urzędnicy, a wszelkie legalne działania są w dopuszczalne, o ile nie oszczędza się za dużo. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi, taka jest praktyka. Najlepszym dowodem takiego działania jest wprowadzenie w nowych przepisach progu kwotowego mającego stwarzać pozory, bardziej psychologicznej niż realnej granicy dopuszczalnej optymalizacji. To nic innego, jak próba zastraszenia firm szukających oszczędności podatkowych wyższych niż zasugerowane przez rząd – mówi Bolko Fuchs, dyrektor zarządzający w firmie doradczej Dowson Holdings

Niski próg bezpieczeństwa i dobra rada ekspertów

Przekroczenie granicznej kwoty 100 tys. zł zysku podatkowego to jeden z warunków wszczęcia przez organ podatkowy procedury sprawdzającej czy przeprowadzone mechanizmy optymalizacyjne nie były sztuczne i zostały podjęte w celu osiągnięcia korzyści podatkowej sprzecznej z przedmiotem i celem nowych przepisów. To właśnie 100 tys. zł nakreślone przez Ministerstwo Finansów wyznacza dziś bezpieczny limit dopuszczalnej optymalizacji. Bezpieczny w takim sensie, że organ skarbowy nie będzie zainteresowany działaniami nieprzekraczającymi tej kwoty - przynajmniej teoretycznie.

W przypadku podatku dochodowego wspominana korzyść graniczna wynika z zysku na poziomie 527 tys. zł i wynosi dokładnie 100 130 zł należnego podatku. Ministerstwo już podczas prac na klauzulą zapewniało, że powstaje ona po to, aby ukrócić stosowanie optymalizacji przez największych podatników. Niestety nie ma to pokrycia w przepisach, bo ustalony próg jest w rzeczywistości dość niski. Klauzula obejmuje nie tylko wielkie międzynarodowe korporacje, tak piętnowane w debacie publicznej, ale także średnie firmy oraz część małych przedsiębiorstw zatrudniających do 9 pracowników i osiągających zysk brutto w wysokości niecałych 44 tys. zł miesięcznie. Pod pozorem walki z korporacyjnym gigantem stworzono więc narzędzie, które w ekspresowym tempie może być wymierzone także w MSP.

Planem ustawodawcy było jednak nie tylko objęcie klauzulą jak największej ilości przedsiębiorców, ale także skuteczne zniechęcenie firm do optymalizacji w ogóle. Budzące wątpliwości ekspertów definicje, możliwość działania klauzuli wstecz oraz duża uznaniowość to tylko niektóre przykłady niezgrabności najnowszych regulacji. Zwieńczeniem zapisów jest teraz powołanie 9-osobowego grona eksperckiego, które mimo niekwestionowanych i wybitnych kwalifikacji w dziadzinie prawa i podatków ma w rzeczywistości niewiele do powiedzenia. Powoływana 15 września na czteroletnią kadencję Rada do Spraw Przeciwdziałania Unikaniu Opodatkowania pełni jedynie funkcję doradczą, a wydawane przez nią opinie nie są wiążące dla ministra właściwego ds. finansów publicznych, który ostateczne wyrokuje o zastosowania klauzuli. Co więcej, już samo powołanie Rady jest najlepszym dowodem na to, że klauzula nie pozostaje wolna od wad i po raz kolejny zaserwowano przedsiębiorcom prawo, do którego zrozumienia wymagana jest zaawansowana wiedza ekspercka.

Klauzula, jak i dotychczasowa praktyka organów skarbowych wskazują, że fiskus będzie w przyszłości sięgał do kieszeni coraz mniejszych firm, tworząc przy okazji coraz bardziej opresyjne prawo. W konsekwencji doprowadzi do tego, że nacisk fiskalny ze strony państwa zmusi firmy do szukania oszczędności na większą niż dotychczas skalę. Przedsiębiorcy, zwłaszcza ci mniejsi, przestaną oczywiście korzystać z dzikich i oczywistych prób uchylania się od podatków, co już ma zresztą miejsce, ale nie oznacza to, że przestaną korzystać z legalnej optymalizacji w ogóle. Oceniam, że będą raczej dążyć do silniejszego niż dotychczas zabezpieczania prawnego i korzystania z rozsądniejszych procesów optymalizacyjnych gwarantujących bezpieczeństwo kapitału. To już z resztą ma miejsce. Alternatywnie będą częściej korzystać z oferowanych przez przepisy form zabezpieczeń, jakim w przypadku klauzuli jest opinia zabezpieczająca - dodaje Bolko Fuchs z Dowson Holdings.

Bezpiecznik droższy niż dotychczas, o 19 960 zł

Wraz z wprowadzeniem klauzuli MF zaproponowało przedsiębiorcom możliwość wystąpienia o opinię zabezpieczającą. Ma ona dać firmom pewność, że zaproponowane rozwiązanie optymalizacyjne nie zostanie uznane za działanie sztuczne czy sprzeczne z ustawą. Opinia zabezpieczająca to jednak nic innego jak stosowana do tej pory interpretacja indywidulana, z tą jednak różnicą, że koszt uzyskania interpretacji to 40 zł, opinii zabezpieczającej 20 000 zł. W świetle skutków prawnych, opinia nie różni się niczym szczególnym od interpretacji, daje bowiem podatnikowi informację o tym, czy działanie, które podjął lub je planuje jest zgodne z przepisami czy nie. Choć jakościowo większych różnic nie ma, opinia jest nie dość że droższa, to jeszcze trzeba na nią czekać dwa razy dłużej. Artykuł 119zb. § 1. ordynacji podatkowej daje ministrowi 6 miesięcy na wydanie opinii dotyczącej otrzymanego wniosku. Sama Rada na zaopiniowanie ma 3 miesiące, czyli tyle, ile do tej pory wynosił maksymalny czas oczekiwania na interpretację indywidulaną. Przygotowanie takiego wniosku nie jest oczywiście sprawą łatwą i nieumiejętne podejście do tematu może dla przedsiębiorcy oznaczać podatkowy strzał w kolano.  Dokument musi bowiem zawierać nie tylko cele, którym czynność optymalizacyjna ma służyć, ale także wykazanie ekonomicznej lub gospodarczej zasadności takiego kroku i w tym tkwi cała trudność. Dodatkowo obliguje wnioskodawcę do wskazania korzyści podatkowych, będących rezultatem opisanej czynności oraz opisania powiązań pomiędzy podmiotami wymienionymi w dokumencie. Przedsiębiorca musi więc dostarczyć urzędnikom pełnego know-how o planowanym lub wykonanym procesie optymalizacyjnym, a w praktyce sposób jego uzasadnienia będzie miał decydujący wpływ na decyzję ministra. 

Czy więc klauzula w obecnym kształcie może zakończyć erę optymalizacji? Raczej nie ma na to szans, ale na pewno wyeliminuje procesy przeprowadzane chałupniczo, oczywiste zabiegi zmierzające do obniżenia podstawy opodatkowania, jakimi do tej pory było np. zakładanie spółki zagranicznej tylko po to, aby przenieść, a następnie wynająć od niej prawa do używania znaku towarowego w Polsce. Takie sztuczki księgowe pozwalały firmom generować koszty na poziomie kilkudziesięciu, a czasem kilkuset tysięcy zł, obniżając tym samym należny podatek dochodowy. Dziś zablokuje to klauzula, ale zarówno motywy stojące za jej wprowadzeniem, mimo istnienia podobnych przepisów, niskiego progu bezpieczeństwa, obejmującego także średnie i część małych firm oraz wyjątkowo kosztowna opinia zabezpieczająca, która nie wprowadza nic ponad to, co dawała interpretacja indywidulana, nie wystawiają ustawodawcy zbyt dobrej recenzji. Przekładając powyższe niedociągnięcia na grunt przedsiębiorczości, można by uznać, że to nic innego, jak podwyżka dostępniej do tej pory i niemal identycznej usługi, zmierzająca do nałożenia na firmy większych ograniczeń prowadzenia legalnego biznesu.

Dowiedz się więcej z książki
Nowelizacja ordynacji podatkowej
  • rzetelna i aktualna wiedza
  • darmowa wysyłka od 50 zł